ulegającą zmianie były u tego człowieka jego suknie.
Ile razy mu przy[1] przyszło odezwać się do mnie w obecności osób nieznajomych, nazywał mnie zawsze podniesionym głosem:
— Sir Ryszardzie, — albo:
— Jenerale! — lub wreszcie:
— Wasza lordowska mość!
A gdy obecni, zwróciwszy na nas uwagę, poczynali się nam, zaciekawieni, przypatrywać, zarzucał mnie natychmiast pytaniami, dlaczego nie przyszedłem wczoraj wieczór do księcia Argyll i przypominał mi, że jesteśmy na dzień najbliższy proszeni do księcia Westminster. Nie ręczę doprawdy za to, czy z czasem sam nie zaczynał wierzyć w te kłamstwa.
I tak na przykład zjawił się u mnie pewnego dnia z prośbą, ażebym z nim poszedł do Earla of Warwik, gdzie przepędzimy razem wieczór. Odparłem na to, że nie mam formalnego zaproszenia. Na co on: to nic nie znaczy, ponieważ Earl nie bawi się z nim ani z jego przyjaciółmi w żadne ceremonie. Zapytałem go, czy mogę tam iść tak jak stoję. Odpowiedział, że niepodobna. W domu dżentlmena nie można wieczorem jawić się inaczej, jak tylko w ubiorze wizytowym. Oświadczył, że zaczeka, aż się przebiorę, poczem udamy się do niego, gdzie znowu ja poczekam, przy butelce szampana i cygarze, aż on zmieni ubranie.
- ↑ Błąd w druku; zbędny wyraz.