Strona:PL Mark Twain-Humoreski I.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

Dał mi do zrozumienia, że czułby się skrępowanym gdyby nie miał przy ubieraniu pomocy wprawnej ręki. Zresztą — zakończył — taki stary przyjaciel, jakim był dla Earla, nie urazi go przybyciem raz, wyjątkowo, na wieczór w zwykłym spacerowym stroju. Wzięliśmy dorożkę, wskazał woźnicy adres i pojechaliśmy. Pojazd zatrzymał się przed jakąś wielką budowlą. Nie widziałem Rogersa nigdy jeszcze w kołnierzyku na szyi. Zaledwieśmy wysiedli, przystanął pod jedną z latarni i wyjąwszy z kieszeni u surdutu szanowny ze starości kołnierzyk papierowy oraz krawatkę, począł je sobie przypinać. Poczem wstąpił na schody i zniknął za progiem domu, nakazawszy mi giestem, abym się zatrzymał. Zaledwie mi jednak zniknął z oczu, już się ukazał z powrotem i biegnąc ku mnie co żywo, wołał:
— Chodź pan... prędko!...
Przyspieszyliśmy kroku i skręcili za najbliższy róg.
— Teraz jesteśmy bezpieczni — wyrzekł zadyszany, zdejmując z szyi kołnierzyk i krawat i chowając je do kieszeni. — Udało nam się szczęśliwie umknąć.
— Nie rozumiem...
— Na św. Jerzego! hrabina jest w Londynie!...
— Więc cóż stąd?... Czy hrabina pana nie zna?...
— Czy mnie nie zna!... Ależ ona szaleje za mną!!... To też zobaczywszy ją teraz przypadkiem,