Strona:PL Mark Twain-Humoreski I.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

w wytwornym lecz podszarzanym ubiorze twoim coś, co posiew litości pobudziło w mem sercu do kiełkowania, jakkolwiek spostrzegłem od razu u ciebie pod pachą portfel, na którego widok z duszy mojej wydobył się szept gorącej modlitwy: — „Wszechmocny losie!... tylko mnie też nie wtrącaj na miłość Boską, w objęcia komiwojażera!...“
Że jednak ludzie ci potrafią, żeby tam nie wiedzieć co, rozdmuchać naszą ciekawość, nim tedy zdążyłem zdać sobie sprawę, jak się to stało i kiedy, już gość mój znajdował się w pełnym toku opowiadania swoich życiowych przygód a ja mu się przysłuchiwałem z największą uwagą i współczuciem.
Opowieść jego brzmiała mniej więcej:
— Rodzice mnie odumarli... ach!... kiedym był jeszcze małą, niewinną dzieciną. Stryj Ithurel zajął się wówczas moją sierocą egzystencyą i przygarnąwszy mnie do swego serca, traktował od tej chwili jak rodzonego syna. Był to jedyny mój krewny na całym świecie; na szczęście był to człek dobry, bogaty i hojny. Otoczył on mnie takim zbytkiem, że niczego, co tylko za pieniądze nabyć można, nigdy mi nie brakowało.
Skończywszy z biegiem czasu uniwersytet, udałem się na wojaż w towarzystwie dwóch służących. Cztery lata bujałem z miejsca na miejsce na lekkich skrzydłach uciech. Wybacz pan ten poetycki sposób wyrażania się człowiekowi, który się zawsze palił