jaką żaden przed nim umysł ludzki nie wpadł jeszcze. Rozpatrzywszy rzecz gruntownie, całkiem gruntownie, wystąpił na arenę jako zbieracz — ech!
— Czego? — zapytałem, nastawiajcie ucha.
— Ech, panie!... ech!... Pierwszym jego nabytkiem było echo w Georgii, odpowiadające cztery razy; następnym sześciokrotne echo w Marylandzie, dalej trzynastokrotne echo w Maine, jeszcze później dziewięć razy powtarzające głos echo w Kanzan, za którem poszło dwunastokrotne echo w Tennessee. To ostatnie udało mu się bardzo tanio nabyć, albowiem prawie — że tak powiem — przestało funkcyonować. Mianowicie głaz skalny, odbijający głosy, stoczył się. Stryj mój wszakże miał nadzieję przywrócić do pierwotnego stanu rzecz całą kosztem kilku tysięcy dolarów, ba nawet wzmocnić odgłos przez wzniesienie odpowiedniego muru. Ale ponieważ architekt, który się podjął tej roboty, nie hodował jeszcze nigdy przedtem żadnych ech, więc też sfuszerował obstalunek zupełnie. Przed jego łataniną echo odgderywało jeszcze czasem to i owo jak zniedołężniała teściowa, ale potem kwalifikowało się już tylko chyba do demonstracyj w instytucie głuchoniemych. Następnie zakupił mój stryj partyę tanich ech podwójnych, rozrzuconych po całym kraju. Oddano mu je z 20-procentowym rabatem, ponieważ nabył odrazu całą grupę. Z kolei kupił echo w Oregon, istny szmermel[1] ech, które go kosztowało, wierz mi pan — majątek! Zapewne
- ↑ szmermel (z niem. Schwärmer) – fajerwerk