że przysądzono mu tylko pół miary „Yam”, apelował. Proces wlókł się całemi latami, przechodząc przez różne instancye, które obniżały coraz więcej surowość pierwotnego wyroku. Nakoniec sprawa dostała się przed najwyższy trybunał, gdzie zalegała lat dwadzieścia, nie mogąc doczekać się rozstrzygnięcia. Zeszłego roku zapadła wreszcie ostateczna uchwała, przywracająca moc pierwotnemu wyrokowi z przed lat trzydziestu, a Chrystyan przyjął obecnie wyrok z zadowoleniem zupełnem. Stavely jednak, który przysłuchiwał się rozprawie, szepnął do ucha jemu i jego prawnemu doradcy, aby dla samej tylko formy, na dowód, że odnośne prawo rzeczywiście istnieje, zażądał okazania rękopismu tegoż. Żądanie to wydało się trochę dziwacznem, ale ostatecznie uzasadnionem i trybunał, przychyliwszy się doń, wyprawił posłańca do magistratu z poleceniem, aby przyniósł manuskrypt. Atoli wysłany wrócił niedługo z niczem, oświadczając, iż rękopis owego prawa zginął z archiwum bez śladu. Zaczem trybunał widział się zmuszonym unieważnić ostatnią bwoją[1] uchwałą, jako opartą na prawie nieistniejącem.
Powstało ogromne wzburzenie. Po całej wyspie gruchnęła wieść, że palladium wolności przepadło; Mówiono, że zostało zniszczone sposobem zdradzieckim. Nim zbiegło pół godziny, cały narodek zgromadził się w sali sądowej, to znaczy w kościele. Za sprawą Stavely'ego wniesiono skargę przeciwko głowie gminy. Ten z całą godnością swego dosto-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – swoją.