przypuszczalnego wygojenia się Caruthersa, naznaczyła ślub.
Na krótko przed owym terminem — zważcie, co za fatalność — nieszczęście zsyła nowy dopust. Tego roku Indyanie Owens Riwer oskalpowali jednego z białych i tym jedynym oskalpowanym białym był właśnie nasz biedny William Breckinridge Caruthers z New Jersey. W powrocie do domu postradał ni stąd ni zowąd na wiek wieków swe piękne włosy, co go przejęło taką rozpaczą, że o mało nie przeklął bluźnierczo łaski niebios, dzięki której nie zabrano mu i głowy razem z czupryną.
Otóż Aurelia nie wie, biedactwo, co ma właściwie począć. Kocha swego Breckinridge'a pomimo wszystko, pisze mi nawet w tej mierze z iście niewieścim sentymentem, że nie przestanie jej być drogiem nad życie i to, co zeń jeszcze pozostało, rodzina jej jednak sprzeciwia się już teraz ich połączeniu z całą stanowczością, ponieważ Caruthers nie jest zdolnym do żadnej pracy a oboje nie mają majątku — „więc co ja mam wobec tego wszystkiego począć?” kończy rozpaczliwem zapytaniem, pełnem bólu i trwogi.
Trudną jest zaiste i drażliwą odpowiedź na to pytanie, tyczące się dożywotniego szczęścia kobiety z blizko dwoma trzeciemi częściami mężczyzny, — czuję też wielką odpowiedzialność, jaką by na mnie włożyło sformułowanie odpowiedzi w tonie rozstrzygającym. Napomykając jednak mimochodem
Strona:PL Mark Twain-Humoreski I.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.