Strona:PL Mark Twain-Trup w obłokach.djvu/08

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz pogoda była wspaniała, prawdziwie wiosenna. Na błękitnem niebie mknęły lekkie, białe chmurki.
Rano około godziny jedenastej, można było widzieć Browna, wchodzącego do “Biura patentów” ze zwojem rysunków i planów pod pachą.
W południe wyszedł rozpromieniony, chowając troskliwie do pugilaresu arkusik niebieskiego papieru urzędowego.
Na pięć minut przed pierwszą zajechał przed dworzec Wiktoryi. Woźnica wyniósł z powozu dwa olbrzymie pakunki, zawinięte w płótno. Pakunki te mające wygląd olbrzymich latawców oddano na bagaż.
Pericord czekał już na niego.
— Czy wszystko w porządku? — zapytał.
Na zapadłych policzkach jego ukazał się zaledwie widoczny rumieniec. Zamiast odpowiedzi Brown pokazał pakunki.
— Ja też oddałem aparat i koło do wagonu bagażowego — objaśnił Pericord. — Ostrożniej! — krzyknął zwracając się do konduktora. Niech pan będzie łaskaw najwygodniej umieścić skrzynki, są w nich aparaty bardzo delikatne i drogie. No, a teraz nic nam nie przeszkadza ze spokojnem sumieniem udać się w dalszą drogę.
Po przybyciu do Eastborne cenny motor był zniesiony do omnibusu, na dachu którego umieszczono olbrzymie skrzydła. Po długich poszukiwaniach, znaleźli wreszcie stróża, który im otworzył bramę.
Dom, do którego dążyli, był to zwyczajny dworek wiejski otoczony budynkami gospodarskiemi i tonący w