przymocowali na brzegu worka, stalowy ster o kształtach rybiego ogona.
— Trzeba będzie urządzić tak, aby aparat zakreślił koło jaknajmniejsze — mruczał Pericord.
— Niech pan przyczepi ster z boku poradził Brown. — No, a teraz wszystko w porządku!
Pericord pochylił się naprzód; jego wyprostowana, chuda figura jak gdyby się skurczyła; nerwowemi i blademi rękoma gorączkowo przebierał po zielonych drutach. Brown zaś przypatrywał się, jak zawsze spokojnie, nie przejmując się.
Maszyna wydała oderwany, suchy dźwięk. Olbrzymie żółte skrzydła rozwinęły się konwulsyjnym ruchem, zwinęły i znów rozwinęły, machnęły szeroko, poruszywszy powietrze w szopie. Przy piątym zamachu skrzydeł; worek z cegłą uniósł się nad kozłami, przy szóstym podniósł się, zakołysał, przed siódmym wreszcie wzniósł się w górę. Maszyna uniosła się w powietrze i powoli kręciła się na jednem miejscu, zupełnie jak olbrzymi, niezgrabny ptak, wypełniając szopę, świstem i chrapaniem. Dziwny obraz przedstawiał ten ogromny tułów poruszający się w półmroku szopy; to ginął w cieniu, to znowu ukazywał się w smudze światła lampki.
Przez chwilę obydwaj milczeli... Wreszcie Pericord nie wytrzymał, podnosząc ręce do góry zawołał:
— Wzniósł się, wzleciał! Motor Brown-Pericord, działa i w porywie radości, jakby oszalały zaczął tańczyć.
Strona:PL Mark Twain-Trup w obłokach.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.