Brown pogwizdywał tylko wesoło.
— Panie Brown niech pan patrzy jak prawidłowo działa i jak ster wspaniale prowadzi maszynę. Zaraz jutro trzeba będzie wystarać się o świadectwo w “Biurze patentów.”
Brown się zachmurzył.
— Patent już jest — mruknął wreszcie z wymuszonym uśmiechem.
— Już jest — powtórzył Pericord, — już jest patent? któż się ośmielił wziąć moje plany — ryknął.
— Ja. Ja to zrobiłem dziś rano. Niech się pan nie irytuje, nie opłaci się denerwować!
— Pan opatentowałeś motor? Na czyje nazwisko?
— Na swoje; zdaje się, że mam do tego prawo!
— A moje nazwisko w patencie nie jest umieszczone?
— Nie... ale...
— Ach! Podły — krzyknął Pericord, — złodzieju, łajdaku... Ukradłeś moją ideę, chcesz podstępnie skorzystać z zaszczytów sławy, która powinna należeć do mnie! Ale ja dostanę ten patent, słyszysz? Choćby mi przyszło przerżnąć ci gardło!
Czarne oczy jego sypały iskrami, ręce zaciskały się konwulsyjnie.
Brown, choć śmiały i odważny, posuwał się od Pericorda, kiedy ten za bardzo się doń przybliżał.
— Ręce na dół, — zawołał, wyjmując nóż z kieszeni, — potrafię obronić się w razie napadu.
Strona:PL Mark Twain-Trup w obłokach.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.