Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

wciąż patrzę. A było już wtedy prawie jasno: za chwilę miał być wschód. Po paru minutach budzi się śpiący, zrzuca kołdrę z głowy, patrzę: Jim, murzyn miss Watson. Tom się dopiero ucieszył!
— Jim! — wołam na niego.
Skoczył jak oparzony i spojrzawszy na mnie błędnym wzrokiem, upadł przedemną na kolana, składając ręce jak do modlitwy.
— Nie czyń mi nic złego. Nie czyń! Jim nigdy żadnego ducha nie skrzywdził... Jim zawsze lubił umarłych, zawsze dla nich czynił, co mógł. Idź sobie, duchu, idź, wracaj do rzeki, gdzie twoje mieszkanie, staremu Jimowi nie czyń krzywdy!
Udało mi się jednak przekonać go, żem nie umarły. Ogromnie byłem rad ze spotkania z Jim’em, nie czułem się już tak samotny.
— Rozpal ogień porządny, zjemy śniadanie — rzekłem do niego.
— Na co rozpalać ogień? Malin, ani poziomek nie będziemy przecie gotowali? A prawda! masz z sobą strzelbę, może upolujemy coś lepszego.
— Jakto? Więc malinami tylko żyjesz i poziomkami?
— Nic innego nie miałem.
— Tak? Jak dawno tu jesteś?
— Przyszedłem tej samej nocy, kiedy ciebie zabili.
— I cały czas nie jadłeś nic, prócz jagód?
— A no tak.
— No to głodny być musisz okropnie?
— Zjadłbym chyba konia całego. A ty od jak dawna jesteś na tej wyspie?