Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jim!
— Dałeś słowo, że nie powiesz nikomu, pamiętaj, Huck, dałeś słowo.
— Prawda, dałem. Przyrzekłem, że nie powiem i nie powiem. Niech mi tam wymyślają od Abolucyonistów, niech mną pogardzają za to, żem nie doniósł o zbiegłym murzynie, wszystko mi jedno: słowa dotrzymam. Zresztą, nie myślę wracać do miasta. Opowiedz-że mi wszystko, jak było.
— Skoro nie powiesz, to słuchaj. Było tak: Stara pani — to znaczy miss Watson, dokuczała mi ciągle, gdereła, nudziła, łajała, utrzymując jednak, że za nic w świecie nie sprzedałaby mnie kupcom z Orleanu. Tymczasem zauważyłem, że jeden z tamtejszych kupców ciągle do niej zachodzi i zacząłem być niespokojny. Wreszcie jednego wieczora wchodzę do pokoju dość późno i przez drzwi niedomknięte słyszę, jak moja pani opowiada wdowie o swym zamiarze sprzedania mnie kupcowi z Orleanu. Wdowa żądała od siostry przyrzeczenia, że mnie w domu zostawi, ale ja już nie czekałem, co dalej będzie i uciekłem. Wybiegłszy na wzgórek ponad rzeką, widzę, stoi łódka, nikogo w niej niema, możnaby ją ją zabrać i uciec. Tak też i uczyniłem; że jednak było jeszcze zawcześnie, tu i owdzie bowiem snuli się ludzie po brzegu, ukrywszy się więc w starym sklepie, pustką stojącym, przez całą noc tam przesiedziałem. Około szóstej rano zaczęły pokazywać się łodzie, później było ich mnóstwo, a na wszystkich mówiono tylko o przyjściu twego tatki z wiadomością, że cię zabito. Rozmaici panowie i panie przeprawiali się przez rzekę po to tylko, żeby zobaczyć