kto tam jest, zajrzałem w okno ostrożnie. Patrzę: siedzi kobieta może czterdziestoletnia i robi pończochę, a przed nią na prostym stole sosnowym pali się świeca w lichtarzyku. Nieznana mi była twarz tej kobiety, zapewne obcej, bo wszystkich mieszkańców miasteczka doskonale znałem z widzenia. Ucieszyłem się też, ujrzawszy twarz obcą, bo myśl, że mnie ludzie poznają po głosie, przejmowała mnie strachem. A taka kobiecina, choćby dopiero od dwóch dni tu przebywała, już mi wszystko rozpowiedzieć może. Zastukałem więc do drzwi, z mocnem postanowieniem nie zapominania ani na chwilę, żem panieneczka, nie chłopiec.
Zapukałem. — „Proszę wejść“ — odpowiedziano.
Gdym wszedł i przywitał niewiastę, obejrzała mnie od stóp do głów małemi oczkami świdrującemi i pyta:
— Nie możnaby wiedzieć, jak ci na imię?
— Sara Williams.
— A gdzie mieszkasz? W tych stronach?
— O nie, proszę pani; w Hookerville, o siedm mil ztąd w dół rzeki. Całą drogę szłam pieszo i okropnie jestem zmęczona.