podwodną. Płynęliśmy prościutko na niego i w świetle błyskawic widzieliśmy go jak najwyraźniej. Pochylił się naprzód i więcej niż do połowy zatonął, ale pokład był jeszcze nad wodą i wszystko stało na swojem miejscu, jak być powinno. Nawet gdy błysnęło, to widziałem, że tuż obok sznura od dzwonu stoi krzesło, a na poręcz jego założył ktoś kapelusz z wielkiemi skrzydłami.
A choć to była noc i burza i wszystko tak tajemniczo wyglądało, uczułem jednak ochotę dostania się na pokład parowca, żeby obejrzeć tam wszystko i pomyszkować troszeczkę. Powiadam więc do Jim’a:
— Wejdźmy na pokład.
Ale Jim ani słyszeć chciał o tem.
— Nie mam ochoty głupstw robić — powiada. — Bardzo nam tu dobrze, a kiedy nam dobrze, to po co mamy kłaść głowę pod miecz, jak mówi Święte Pisanie. A zresztą jest tam pewno wartownik i pilnuje.
— Ty sam wartownik i babka twoja! — odciąłem. — Czego tam wartownik ma pilnować? Kajut chyba i budki sternika. Ktoby tam zresztą chciał narażać życie dla głupich kajut i dla budki w taką noc jak dzisiejsza, kiedy statek może lada chwila zatonąć i pójść na dno rzeki?
Temu Jim nie mógł zaprzeczyć i nie próbował nawet.
— A przytem — mówię jeszcze — w kajucie kapitana pożyczymy sobie może coś takiego, co nam się przyda. Cygara, przysiągłbym, że są i to ko-
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.