Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zmiłujcie się, chłopcy, nademną. Przysięgam, że nie powiem ani słowa.
— Kłamiesz, Turner. Nie pierwszy raz tak robisz. Zawsze wymagasz, żeby ci dano więcej, niż innym, i zawsze dostajesz więcej, niż ci się należy, bo się odgrażasz, że wszystko wyśpiewasz, jeżeli ci nie dadzą tyle, co chcesz. Tym razem jednak przebrałeś już miarę. Podły jesteś, nikczemny i zdrajca, jakiego niema na świecie.
Jim poszedł zobaczyć, co się dzieje z tratwą, a ja aż drżę cały z ciekawości i powiadam sam sobie, że Tomek Sawyer nie odszedłby teraz za nic w świecie, a więc i ja nie odejdę, póki nie zobaczę, co się tu dziać będzie. Przykucnąłem tedy i czołgając się w wązkiem przejściu na czworakach, dopełzłem do kajuty, gdzie na podłodze leżał rozciągnięty człowiek jakiś! Ręce i nogi miał związane, a przy nim stało dwóch ludzi: jeden z latarką w ręku, drugi z pistoletem. Ten ostatni, mierząc do człowieka leżącego na ziemi, mówił:
— Och! zabiłbym cię! I powinienbym... Takiego, jak ty łotra!
A ten na podłodze dzwoni zębami ze strachu i błaga:
— Nie czyń tego, Bill, nie czyń... Nie powiem... nic już nie powiem. — Po ostatniem słowie ten z latarnią wybuchnął śmiechem i mówi:
— A prawda, że już nigdy nic nie powiesz! Nigdy w życiu nie wyrzekłeś większej prawdy.
I dodał jeszcze:
— Słyszycie, jak błaga? A gdybyśmy go nie związali, toby nas był zabił obudwu. I za co? Za