Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli chcesz, to możemy poczekać dwie godziny. Dlaczegoby nie?
— Dobrze. Poczekamy.
Wyszli, a ja zszedłszy z policy, tonąc w zimnym pocie, co tchu na pokład. Ciemno było, jak w studni, więc grubym szeptem wołam: „Jim!“ a on mi się odzywa z prawej strony, zblizka, ale tak, jak gdyby jęknął.
— Prędzej, Jim — mówię — nie pora stękać, ani plądrować po parowcu. Jest tu na okręcie dwóch zbrodniarzy i jeżeli nie odczepimy ich łódki, żeby nie mogli dosięgnąć lądu, to jeden z nich będzie się miał zpyszna. Ale jeżeli im zabierzemy łódź, to wszyscy trzej pójdą w ręce szeryfa. Spieszmy się, Jim! Ja z prawej, ty z lewej strony, szukajmy. A potem na tratwę i...
— O Boże mój! Boże! Niema tratwy, niema! Odwiązała się i popłynęła z wodą! A my tutaj... bez tratwy!





ROZDZIAŁ XIII.

Uciekamy! — Stróż nocny. — Idzie na dno. — Śpimy, jak zabici!

Tak mi dech zaparło, że byłem blizki omdlenia. Zostać na parowcu, który lada chwila zatonie i to jeszcze z takimi ludźmi! Ale nie było czasu na rozmyślania. Należało odszukać łódź ratunkową, która nam samym koniecznie była potrzebna. Szukamy