dziecka. A weźże ty drugiego, co ma hałasujących w domu z pięć milionów dzieci, albo i więcej, to zupełnie co innego. Taki ci na poczekaniu przetnie dziecko, jak kota. Tak też było i z Salomonem, jedno dziecko więcej, czy mniej, dla niego to wszystko jedno!...
Nigdy nie widziałem murzyna, któryby tak napadał na Salomona. Jak sobie co raz wbił w głowę, już mu tego i toporem nie wybijesz Zaczęliśmy więc mówić o innych rzeczach, a Salomonowi daliśmy pokój. Opowiadałem mu o Ludwiku XVI, któremu dawno już temu Francuzi głowę ścięli, i o jego synku, delfinie, co byłby także został królem, ale go zamknęli w więzieniu, gdzie, jak mówią niektórzy, umarł podobno.
— Nieboraczek!
— Ale inni twierdzą, że uciekł stamtąd i schronił się do Ameryki.
— Dobrze zrobił! Ale nudzić się tu będzie sam jeden, przecież tu niema królów, prawda, Huck?
— Nie, niema.
— To i niema dla niego posady. Cóż on tu robi?
— Nie wiem. Czasem taki król zaciągnie się do policyi, a są i tacy, którzy uczą, jak trzeba mówić po francusku.
— Co, Huck? Alboż to we Francyi ludzie nie mówią tak, jak my?
— Nie, Jim, inaczej mówią, zupełnie inaczej. Nie zrozumiałbyś ich ani słowa.
— Co ty mówisz? Jakże to być może?
— Ja sam nie wiem jak, ale tak jest, wiem to
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.