Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

le, któremi brzeg zarasta. Tak się tam wśród tych wysepek rozlała po odnogach woda, tak kręto niósł mnie prąd, że płynąć za głosem, znaczyłoby to samo, co za błędnym gonić ognikiem. Głos się tam rozbijał i ginął i znów niespodzianie skądciś powracał, a pożytku nie przynosił żadnego.
Kilka razy musiałem szybko odpychać się wiosłem od brzegu, bo łódź z taką siłą pędziła i tak na brzegi nacierała, żem się bał, aby przypadkiem nie wysadziła wyspy z morza, jak oka z głowy. Tratwa, jako szersza, z większą trudnością przeciskała się tędy, przypuszczałem więc, że muszę teraz być bliżej, chociaż Jim prędzej płynął odemnie
Sam nie wiem, jak to długo trwało, ale w końcu znalazłem się znów na szerokiem korycie rzeki i nie tracąc czasu, huknąłem, by dać znać o sobie. Nikt mi jednak nie odpowiedział. Przyszło mi do głowy, że Jim uderzył gdzie może o jaką rafę i rozbił się. Zmęczony straszliwie, wyciągnąłem się w łodzi jak długi, o nic już nie dbając, niech się tam dzieje, co chce. Ma się rozumieć, że nie miałem zamiaru spać, ale że byłem straszliwie senny, postanowiłem więc zdrzemnąć się chwilkę, jak kot, gdy zasypia nad mysią norą.
Musiałem jednak spać dłużej, niż kot przy norze, bo gdym się przebudził, gwiazdy świeciły jasno, mgła znikła bez śladu, a ja płynąłem środkiem rzeki, która tworzyła w tem miejscu szeroki zakręt półkolisty. Z początku nie wiedziałem gdzie jestem, zdawało mi się, że śnię, później jednak wszystko mi na myśl przychodziło, lecz tak powoli, jakby z daleka, jakby z przeszłego tygodnia.