Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

Szybkom robił wiosłami, bo pilno mi było uciszyć sumienie, ale gdym to usłyszał, jakby mi kto ręce przetrącił! Zwolniłem więc i rozmyślam, bo nie byłem już pewien, czy mam być rad z powziętego postanowienia. Zdaleka słyszałem jeszcze głos Jima:
— Z Bogiem z Bogiem, kochany i wierny chłopcze. Dobry Huc’k! jedyny biały, który staremu Jim’owi słowa dotrzymał.
Teraz już mi się naprawdę zrobiło bardzo niedobrze, lecz mówię sobie: powinienem tak postąpić, nie mogę zrobić inaczej. Wtem prosto na mnie łódź płynie, a w niej dwóch ludzi ze strzelbami. Zatrzymali się i ja także. Jeden z nich mówi:
— Co to takiego, tam na rzece?
— Ano... tratwa — ja na to.
— Ty ztamtąd?
— Ztamtąd.
— Ilu na niej mężczyzn?
— Jeden tylko.
— Słuchaj, dziś w nocy zbiegło pięciu murzynów. Czy ten jeden na tratwie biały, czy czarny?
Nie zaraz odpowiedziałem. Chciałem odpowiedzieć, a nie mogłem, słowa nie wychodziły mi z gardła. Próbowałem na odwagę się zebrać i powiedzieć prawdę, alem nie mógł. Czułem, żem nie mężczyzna, lecz królik. Widząc, że mi sił nie starczy, dałem za wygranę i rąbię prosto z mostu:
— Biały.
— Ja sądzę, że my jednak zajrzymy na tratwę, żeby przekonać się o tem na własne oczy?
— Jabym też chciał i bardzo, żeby panowie zajrzeli, bo tam na tratwie jest tatuś, to możeby nam