powrócił. Ależ udało ci się z nimi, Huck! Wyprowadziłeś ich w pole aż miło! Złotko ty moje, ocaliłeś starego Jim’a i stary Jim nigdy ci tego nie zapomni, nigdy...
Potem zaczęliśmy rozmawiać o pieniądzach. Dobrze nam się dostało, po dwadzieścia dolarów na każdego. Jim był zdania, że możemy teraz zakupić sobie miejsce na pokładzie parowca i że tych pieniędzy wystarczy, na najdłuższą podróż po Stanach wolnych. Dodał wreszcie, że płynąć jeszcze mil dwadzieścia to nic, ale chciałby już mieć je po za sobą.
Nad ranem zatrzymaliśmy się, a Jim usiłował ukryć tratwę jak najlepiej i przez dzień cały zajęty był wiązaniem rzeczy.
Następnej nocy, około dziesiątej, ujrzeliśmy światła dużego, jak się zdawało, miasta, na lewem wybrzeżu rzeki, tworzącej w tem miejscu zatokę.
Popłynąłem łódką dowiedzieć się od ludzi, jakie to miasto.
Niedaleko od brzegu spotykam jakiegoś człowieka w małem czółenku, gdy właśnie więcierz ustawiał. Pytam go tedy:
— Proszę pana, czy to Kair?
— Kair? Nie. Co to, głupiś, czy co, że o to pytasz?
— Więc jakie to miasto, proszę pana?
— Jeżeli chcesz wiedzieć, to pójdź tam i spytaj ludzi. A jeśli pół minuty będziesz się tu koło mnie kręcił, to co oberwiesz.
— I ja wiedziałem, alem ząpomniał.
Przed świtem, gdy ukryliśmy się pomiędzy le-
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.