Dawszy nurka, umyślnie poszedłem na dno, wiedząc, że trzydziesto-stopowe koło przejdzie nademną, chciałem więc, aby mu miejsca nie zabrakło. Zawsze wytrzymać mogę pod wodą minutę, ale tym razem zdaje mi się, żem chyba dłużej wysiedział Spieszno mi jednak było wydostać się na powierzchnię, bo myślałem, że się uduszę. A tymczasem parowiec, zatrzymawszy maszynę na jakie dziesięć sekund, znów ją w ruch puścił, bo niewiele sobie robią parowce z tratew i z ludzi. Płynąc dalej, znikał mi z oczu w szarem i gęstem powietrzu, choć jeszcze słyszeć go mogłem.
Ze dwanaście razy przynajmniej wołałem Jim’a, ale napróżno: nie było odpowiedzi. Schwyciłem się deski i wypłynąwszy na powierzchnię, zacząłem dążyć do brzegu.
Wdrapawszy się na dość wysokie wybrzeże, nie wiele widzieć mogłem, ale idąc po omacku z ćwierć mili, trafiłem niespodzianie na staroświecki, wielki dom drewniany, który chciałem wyminąć i pójść dalej. Gdy jednakże wyskoczyła na mnie cała psiarnia i zawzięcie ujadać zacząła, nie byłem tak głupi, żeby przed psami uciekać.
Za chwilę potem ktoś, nie wychylając się z okna, woła: