— Prędzej, chłopcy! Kto tam?
— Ja — powiadam.
— Co za ja?
— Jerzy Jackson, proszę pana.
— Czego chcesz?
— Ja nic nie chcę, proszę pana... Ja chciałem tylko przejść sobie tędy, ale psy mnie puścić nie chciały.
— A czego się włóczysz o tej porze? Co?
— Ja się nie włóczę, proszę pana, ja tylko spadłem z pokładu parowca.
— Co? Naprawdę spadłeś? Zapalcie-no tu światło. Więc jak się zowiesz?
— Jerzy Jackson, proszę pana. Nieduży jeszcze jestem.
— Słuchaj, jeżeli prawdę mówisz, nie potrzebujesz się bać; nikt ci nic złego nie zrobi. Nie próbuj jednak ruszać się z miejsca, stój tam, gdzie stoisz. Ruszcie-no się, Bob i Tom, i przynieście fuzye. Jerzy Jackson, czy jest jeszcze kto z tobą?
— Nie, proszę pana, sam jestem.
Słyszę ruch w domu i koło domu, widzę światło. Ten sam głos krzyczy:
— Zabierz ztąd świecę, głupia stara! Czyś już do reszty rozum straciła? Postaw ją na podłodze. Bob, jeżeliście obaj z Tomem gotowi, to na miejsca!
— Gotowiśmy.
— Odpowiadaj, Jerzy Jackson. Czy znasz Shepherdsonów?
— Nie znam, proszę pana. Nigdy nawet o nich nie słyszałem.
— Hm! może to prawda, a może i nieprawda...
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.