Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

ręki, w drugiej zaś trzymał strzelbę, którą ciągnął za sobą.
— Więc niema Shepherdson’ów? — pyta Buck.
— Niema — powiadają mu — to tylko alarm fałszywy.
— To dobrze. Gdyby się choć jeden z nich pokazał, miałby do czynienia ze mną.
Naśmieli się wszyscy, a wielki Bob mówi:
— A tymczasem mogli oskalpować nas wszystkich, tak się guzdrałeś długo.
— Bo nikt po mnie nie przyszedł, a to niesprawiedliwość. Zawsze mnie wysyłają spać... dla mnie nigdy niema roboty.
— Nie martw się, nie martw, chłopcze — rzekł stary jegomość — będzie jeszcze i dla ciebie robota. Pory swojej doczekaj, a robota się znajdzie. A teraz ruszaj ztąd i zrób tak, jak ci matka kazała.
Gdyśmy poszli na górę do jego pokoju, Buck wyjął grubą koszulę, kurtkę i spodnie, ja zaś włożyłem to wszystko na siebie. Gdym wciągał ubranie, zapytał mnie, jak się nazywam, lecz zanim zdołałem odpowiedzieć, już on sam mówić mi zaczął o jakimś dzięciole osobliwym i o małym króliku, którego onegdaj w lesie złowił, a potem spytał, gdzie był Mojżesz, gdy świeca zgasła. Odpowiedziałem, że nie wiem i nie wiedziałem naprawdę. Nikt mi nigdy o tem nie mówił.
— Zgaduj — mówi Buck.
— Jakże mogę zgadnąć, kiedym nigdy o tem nie słyszał?
— Zawsze przecie zgadywać możesz. Bardzo łatwo zgadnąć.