za mąż i od tej pory niceśmy już o niej nie słyszeli. Starszy brat, Bill, wyprawił się na poszukiwanie zbiegłej i także bez wieści gdzieś przepadł; mali braciszkowie, Tom i Mort, pomarli, a po ich śmierci zostaliśmy tylko we dwóch: tatko i ja. Tatki jakby nie było wcale, bo udręczony zgryzotą niezadługo umarł, ja zaś po jego śmierci zabrałem wszystko, co było, i zakupiłem sobie miejsce na parostatku, płynącym w górę rzeki. Gdy jednak przechyliłem się nieostrożnie, wpadłem w wodę i takim sposobem tu się dostałem. Odpowiedzieli mi na to, że mogę siedzieć u nich dopóki zechcę, jak we własnym domu.
Tymczasem rozedniało już na dobre, wszyscy poszli spać, a i ja, położywszy się razem z Buckiem, zasnąłem jak kamień. Gdym się obudził przed południem, przeszło mnie mrowie, bo dyabli nadali, żem zapomniał jak się nazywam. Leżę tedy z godzinę i przypominam sobie, a gdy Buck się obudził, pytam go:
— Umiesz „spell?“
— Umiem — odpowiada.
— Założyłbym się, że nie potrafisz przesylabizować mego nazwiska?
— A ja się założę, o co chcesz, że potrafię!
— No, kiedy tak, to zaczynaj.
— G—e—o—r—g—e J—a—x—o—n. A co?
— Prawda — powiadam — przesylabizowałeś. Myślałem, że nie potrafisz. No, ale nazwisko moje łatwe i bez uczenia się dokazać można takiej sztuki.
Dobrze jednak zakarbowałem sobie w pamięci każdą głoskę, bo nuż kto zażąda odemnie, abym przesylabizował własne nazwisko? Trzeba się mieć
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.