Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

dzień świeże ubranie z płótna tak bielutkiego, że aż oczy bolały patrzeć na nie. W niedzielę przywdziewał zawsze frak szafirowy z mosiężnemi guzikami i do niego nosił laskę mahoniową o dużej gałce srebrnej. Nie łatwo z nim było żartować, wcale nawet żartów nie znosił, ale za to nigdy nie wybuchał gniewem. Dobry był niesłychanie i każdy musiał go lubić. Czasami gdy mu zaigrał uśmiech na ustach, aż przyjemnie było patrzeć na niego; lecz gdy się wyprostował, jak słup, z którego w dni świąt narodowych powiewają chorągwie, gdy z pod jego brwi czarnych zaczęły latać błyskawice, to brała ochota najpierw się wdrapać na drzewo, a dopiero potem zapytać, o co chodzi. Nigdy nie potrzebował przypominać, żeby się przy nim zachowywano przyzwoicie, bo nikomu na myśl nawet nie przyszło być nieprzyzwoitym w towarzystwie p. Grangenforda. Każdy pragnął być blizko niego; zdawało się, że przy nim i słońce jaśniej świeci. Czasami zachmurzał się, jak noc, na pół minuty, a wówczas, przez cały tydzień szło wszystko w domu, jak w zegarku.
Gdy oboje z siwiutką staruszką schodzili rano na dół, do pokoju, w którym znajdowała się już cała rodzina, wszyscy wstawali, mówiąc rodzicom dzień dobry i nie siadali dopóty, dopóki rodzice nie usiedli. Wtedy Tom i Bob szli do kredensu, gdzie stały przygotowane butelki, przyrządzali kieliszek wódki z gorzkiemi kroplami i podawali go ojcu, a Jmci p. Grangenford trzyma go w ręku, dopóki Tom i Bob nie przyrządzili sobie po kieliszku. Składając rodzicom ukłon mówili „Nasze uszanowanie panu ojcu i pani matce“, rodzice zaś skłoniwszy się zlekka, powiadali: