Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

nął i słyszał moje nawoływanie, ale bał się odpowiadać, aby krzykiem nie zwabić ludzi, którzyby go, jako murzyna, ujęli i znów niewolnikiem uczynili.
— Uderzyłem się mocno — opowiadał Jim — nie mogłem więc płynąć tak prędko, jak ty i ciągle pozostawałem z tyłu. Gdyś dopłynął do brzegu, myślałem, że cię dopędzę, nie potrzebując wołać na ciebie, ale zobaczywszy przed sobą ten dom, do którego zmierzałeś, zwolniłem kroku. Za daleko byłem, aby słyszeć, co do ciebie mówiono — a bałem się zbliżyć z obawy psów. Skoro wszedłeś do środka, ja poszedłem w las, żeby tam dnia doczekać. Co rano przechodzą tamtędy murzyni na robotę, wzięli mnie więc w opiekę i pokazali to miejsce, gdzie psy wyśledzić mnie nie mogą, bo woda wokoło. Co noc przybiegał tu który, przynosił mi trochę strawy i od nich wiedziałem wszystko, co się z tobą dzieje.
— Czemużeś nie powiedział wcześniej mojemu murzynowi, żeby mnie tu przyprowadził?
— Pocóż cię miałem sprowadzać, nie wiedząc, co z nami będzie? Ale teraz wszystko już dobrze... Nakupiłem garnków, patelnie, strawy wszelakiej i nocami poprzenosiłem to wszystko na tratwę...
— Na jaką tratwę.
— Na naszą, na starą tratwę.
— Jakto! Alboż jej nie podruzgotał parowiec?
— Nie. Uszkodził ją porządnie z jednego końca, ale zresztą nie zrobił jej wielkiej krzywdy. Potraciliśmy tylko wszystkie prawie rzeczy. Gdybyśmy nie byli musieli dać tak głęboko nurka i płynąć pod wodą, gdyby noc nie była taka czarna, a my głów nie potracili, jak zmokłe kury, gdyby...