— Zostaw-że już te „gdyby.“ Cóżby się było stało, gdyby nie gdyby?...
— Bylibyśmy zobaczyli naszą tratwę. Ale dobrze się stało, żeśmy jej nie zobaczyli, bo ją teraz wyreparowałem i na miejsce tego, cośmy stracili, mamy teraz wszyściutko nowe.
— Jakimże sposobem odzyskałeś tratwę, Jim? Gdzie ją schwytałeś?
— Jakże mogłem ją schwytać, siedząc tu w lesie? Nie ja ją odzyskałem, lecz murzyni, którzy ją znaleźli wciśniętą między dwie rafy, stojące nieopodal od brzegu. Wydobyli ją, ukryli w leśnej zatoczce i tak wiele rozprawiali o tem, do kogo należeć będzie, że usłyszałem, o co chodzi. Podnoszę się tedy i powiadam: dajcie pokój, nie kłóćcie się o tratwę, bo ona ani wasza, ani niczyja, tylko Huck’a i moja. Nie macie przecie zamiaru zagrabić własności białego panicza, bo wiecie, że nie uszłoby to wam na sucho. Dałem im po dziesięć centów na każdego, uradowali się okropnie, mówiąc, że chcieliby codzień znajdować taką tratwę. Strasznie poczciwi dla mnie ci tutejsi murzyni, zawsze zrobią wszystko, o co ich poproszę. Twój Jack także bardzo dobry i sprytny chłopiec.
— Tak, sprytny. Nie powiedział mi nawet, że tu jesteś, lecz sprowadził mnie tylko dla cyranek.
Nie będę się rozszerzał nad tem, co nazajutrz nastąpiło. Krótko tylko powiem, żem się obudził przed świtem, a chcąc przewrócić się jeszcze na drugi bok, żeby zasnąć trochę, zauważyłem niezwykłą ciszę, jakby w domu nie było żywej duszy. Co się stało? Potem spostrzegłem nieobecność Bucka. Wsta-
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.