ry nie daje... ale mniejsza o to, mniejsza... Tajemnica mego urodzenia...
— Tajemnica pańskiego urodzenia? Czy chcesz pan powiedzieć...
— Panowie — uroczyście przemawia młody człowiek — tajemnicę tę odkryję przed wami, czując, że zaufać wam można. Z prawa należy mi się tytuł... księcia!
Jimowi aż oczy na wierzch wyszły, gdy to posłyszał, a zdaje mi się, że i moje uczyniły to samo. A łysy na to:
— Jakto? Prawdę mówisz?
— Tak. Mój pradziad, starszy syn księcia na Bridgewater, w ostatnich latach zeszłego stulecia przybył do tej części świata, gnany potrzebą wolności. Tu się ożenił, tu umarł, w tym samym czasie, co i jego ojciec. Po ojcu jemu należał się tytuł i majątek, a po nim synowi, którego po sobie zostawiał, lecz młodszy brat jego wszystko zagarnął, a malutki dziedzic z praw swoich został wyzuty. Jam w prostej linii potomek dziedzica osieroconego, jam prawy książę na Bridgewater i oto staję tu przed wami, opuszczony, strącony ze stanowiska wysokiego, ścigany przez ludzi, przez obojętny świat nieuznany, odarty, zgnębiony, z sercem rozdartem, upadły tak nizko, że w towarzystwie nędzarzów na tratwie przebywać muszę!
Jim litował się nad nim z całego serca, a i ja także. Staraliśmy się pocieszać go, ale nam odpowiadał, że to wszystko napróżno, że pocieszonym być nie może, że jedno chyba tylko zdoła mu przynieść choć odrobinę pociechy, a mianowicie, jeżeli
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.