Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu, ciągle płacząc, tak się własnym płaczem rozrzewnił, że i ja i Jim nie wiedzieliśmy, co czynić; żal nam go było, czuliśmy się jednak szczęśliwi i dumni, że go mamy pomiędzy sobą. Na słowa pociechy odpowiedział, że wszystko na nic, że najgorętszem jego pragnieniem jest umrzeć. Dodał jednak, że nieraz przynosiło mu to ulgę chwilową, gdy widział, że ludzie traktują go tak, jak mu się to słusznie należy, t. j. zbliżają się do niego z przyklękaniem, mówiąc doń „Najjaśniejszy Panie!“ jemu pierwszemu podają potrawy i nie siadają w jego obecności, dopóki on nie pozwoli.
Jim więc i ja zaczęliśmy tytułować go „najjaśniejszym,“ nadskakiwać mu, usługiwać i stać, dopóki nam nie powiedział, że usiąść pozwala. Ogromną mu to pociechę przynosiło i zaraz też znacznie poweselał. Ale za to książę kwasić się zaczął i minę miał mocno niezadowoloną, chociaż król traktował go po przyjacielsku, bo jego ojciec w wielkiem miał poważaniu pradziada księcia i całą rodzinę książąt na Bridgewater. Książę pomimo to wciąż siedział posępny, aż wreszcie powiada król:
— Ze wszystkiego widzę, Bridgewater, że nam tu przyjdzie długo posiedzieć na tej tratwie. Pocóż więc kwasy? czy nie lepiej żyć wzgodzie? Tak jak nie moją jest winą, żem się urodził królem, tak nie twoją, żeś się nim nie urodził. Wszak to jasne. Nie martw się więc i idź za moim przykładem: korzystaj z tego, co los nadarzył. Tej zasady zawsze się trzymałem w postępowaniu. Nieźleśmy tu trafili: jest co jeść i wygoda wszelka. Rozchmurz więc czoło, książę, podaj mi rękę i bądźmy odtąd przyjaciółmi.