Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

most tratwy liściem i gałęziami, dlaczego zamiast płynąć we dnie, stoimy w zatoce dzień cały.
— Jim musi być zbiegłym murzynem? — pytają.
— Na miłość Boską — powiadam — czyżby zbiegły murzyn uciekał na południe?
Trafiło im to do przekonania. Zmuszony jednak do wyjaśnień, opowiedziałem im taką historyę:
— Rodzina moja pochodzi z Pike-County, w stanie Missouri, gdzie ja się urodziłem i gdzieśmy wszyscy mieszkali, dopóki wszyscy nie poumierali. Zostaliśmy we troje tylko: ojciec, ja i mój braciszek. Ojciec postanowił wynieść się z tamtych stron i zamieszkać razem ze stryjem Benjaminem, który posiada niewielki folwarczek nad rzeką o czterdzieści cztery mile poniżej Orleanu. Ojciec ubogi był, a miał przytem i trochę długów, więc kiedy się wyprzedał, zostało mu tylko szesnaście dolarów i nasz murzyn, Jim. Nie starczyłoby tego na podróż tak odległą; nawet na pokładzie okrętowym przejazd drożej kosztuje. Lecz gdy pewnego dnia, podczas wiosennej powodzi, poszczęściło się ojcu niespodzianie schwytać tę oto tratwę, postanowiliśmy odbyć na niej drogę do Orleanu. Ale szczęście na krótko uśmiechnęło się ojcu: pewnej nocy uderzył w nas parostatek, oderwał przednią część pomostu i wszyscy wpadliśmy w wodę, pod same koła. Jim i ja wypłynęliśmy na wierzch, ale ojciec pijany i braciszek zaledwie czteroletni poszli na dno i nie widziałem ich więcej. Przez kilka dni miałem kłopot, bo różni ludzie chcieli zabrać Jim’a, biorąc go za zbiega. Dlatego też płyniemy teraz nocą, żeby mieć spokój.
— Daj mi nieco czasu — rzekł na to książę —