Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/008

Ta strona została uwierzytelniona.

ćwierć dolara z rozkazem zastąpienia go przy wejściu przez kilka minut, sam zaś obszedł dom wokoło, chcąc niby wejść na scenę tylnemi drzwiami. Ja za nim, ale w tej chwili, gdyśmy się znaleźli w ciemności, pod boczną ścianą domu, powiada mi książę na ucho:
— Przyśpiesz kroku, a gdy przerzedzą się domy, bierz nogi za pas i pędź w stronę tratwy, jakby cię sto dyabłów goniło.
Jednocześnie prawie dopadłszy do tratwy, natychmiast ruszyliśmy z miejsca, wśród ciemności zmierzając ku środkowi rzeki, której prąd unieść miał tratwę, jak można najdalej od „tragedyi.“ Milczeliśmy wszyscy, ja zaś pojąć nie mogłem, jak sobie pocznie stary król nieszczęsny, z salą pełną słuchaczy, tak wrogo usposobionych. To mu się tam dopiero dostanie! Tymczasem król nasz wysuwa się z budki i mówi:
— Cóż, książę, bardzo tam było gorąco?
Pokazało się, że do miasta wcale nie chodził.
Siedzieliśmy pociemku, dopóki nie odniosła nas woda o jakie mil dziesięć od miasteczka. Wtedy dopiero zapaliwszy światło, wieczerzaliśmy, a król i książę aż się za boki brali ze śmiechu na myśl o „szanownej publiczności“.
— Osły! Kapuściane głowy. Odrazu wiedziałem, że pierwsi sprowadzą drugich, żeby sobie nic nie mieć do wyrzucenia. Byłem też pewny, że na trzeci wieczór nie będzie nowych, lecz przyjdą wczorajsi i pozawczorajsi skwitować się z nami. Ciekaw tylko jestem, co teraz czynią; kolacya składkowa byłaby najwłaściwsza, bo dosyć z sobą mieli zapasów.