Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/010

Ta strona została uwierzytelniona.

A ta wciąż stoi, wdzięcznie się do mnie uśmiechając.
— Nauczę cię słuchać — wołam wściekły — tak uderzając dziecinę, że upadła.
Poszedłszy do drugiej izby, siedziałem tam przez kilka minut, a gdym wrócił, w drzwiach otwartych jeszcze stoi dziecko, patrzy w ziemię i płacze. Kipiałem z gniewu! Rzucam się na nią, gdy wtem... wpada wiatr i drzwi, otwierające się na zewnątrz, zamyka z trzaskiem, tuż za plecami dziecka... Ta ani drgnie! Zdrętwiałem... sam nie wiem, co się we mnie działo... Choć nogi drżały podemną, obszedłem naokoło pocichutku, drzwi otworzyłem i tuż nad uchem Elżuni, jak nie krzyknę na całe gardło „Paf!“
A ona ani drgnie! O, Huck! Wtedy, ryknąwszy płaczem, schwyciłem nieszczęśliwą na ręce i szlocham: „Biedactwo ty moje! kochanie ty moje maleńkie! niechaj Bóg Wszechmogący ulituje się nad biednym Jim’em, bo on sam sobie nie przebaczy, póki życia! O, Huck! ona była jak pień głucha, jak pień... i niema przytem — głuchoniema! A ja tak się nad nią pastwiłem!





ROZDZIAŁ II.

Jim w szatach królewskich. — Trafia się pasażer. — Parę słów wiadomości. — Śmierć w rodzinie.

Na drugi dzień, pod wieczór, staliśmy w cieniu brzóz, porastających wysepkę, wsuniętą prawie w sam