Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

dze, tuż przy drabinie. Oczy i słuch wytężam, czekając... Ale cicho... nic!
Przeczekawszy dopóki się wszystko w całym domu nie uciszyło, zszedłem pocichu z drabiny.





ROZDZIAŁ V.

Pogrzeb. — Król bierze się do interesów. — Huck w strachu.

Skradając się na palcach, podsłuchiwałem podedrzwiami obu kompanów, ale chrapali obaj na wyścigi, uspokojony więc, zszedłem na dół. Cisza była zupełna. Przez szparę w drzwiach zajrzałem do jadalni, gdzie czuwający przy trumnie spali najsmaczniej, kiwając się na krzesełkach. Z jadalnego pokoju wchodziło się do saloniku, gdzie leżał nieboszczyk, drzwi zaś, łączące oba pokoje, były otwarte; świeciło się i tu i tam. Salon miał jeszcze drzwi drugie, wychodzące na korytarz, którym zszedłem; i te były otwarte; zajrzałem, niema nikogo, prócz nieboszczyka. Zapuszczam się głębiej w korytarz z zamiarem dojścia do głównych drzwi wchodowych. Zamknięte! klucza nawet niema w zamku... Powracam więc niepewny, co czynić, wtem słyszę... schodzi kto ze schodów. Nie mając gdzie się podziać, wpadam do salonu, przekonany, że jedynem miejscem dla ukrycia pieniędzy jest trumna... Wieko na niej do połowy zsunięte odkrywało twarz umarłego,