Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

rwały te słowa... Jeszcze ust zamknąć nie zdążyłem, a ona, ramionami otaczając mi szyję, woła:
— Z pewnością, mówisz? Powtórz to jeszcze!
Widzę ja tedy, żem się wygadał zawcześnie, powiedział za wiele i że ze mną krucho. Gdym się zamyślił, ona nic nie mówiąc, w oczy mi patrzyła z niecierpliwością, śliczna jak malowanie i taka zadowolona, jak po wyrwaniu zęba chorego. A ja milczę i rozmyślam. Nie wiem, nigdy tego bowiem nie doświadczyłem... ale podobno naraża się człowiek, gdy mówi prawdę... Tak mi mawiano. Tu zaś inaczej: niech na poczekaniu wyłysieję, jeżeli w tym wypadku nie jest lepiej, a nawet bezpieczniej powiedzieć prawdę niż kłamstwo? Muszę sobie ten wypadek zachować w pamięci i w wolnej chwili o nim pomyśleć, bo nigdym czegoś podobnego nie doświadczył. Ha! cóż robić! — powiadam sobie nakoniec — spróbuję tym razem prawdy, niech mnie to kosztuje. Powiem, jak jest... pomimo, że to będzie dotknięcie świecą beczułki z prochem... Niechaj się dzieje, co chce a powiem!
— Czy panienka ma tu w mieście kogo takiego, coby mieszkał trochę na uboczu, a był dobrym znajomym?
— Mam.
— Nie mogłaby panienka pójść tam i zabawić ze trzy, ze cztery dni?
— Mogłabym... do państwa Lothrop... Dlaczego?
— Jeżeli ja panience powiem, zkąd wiem, że murzyni zobaczą się znów ze swoją matką najdalej za dwa tygodnie i to tu... w tym samym domu... je-