Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

żeli dowiodę, zkąd to wiem... czy panienka pójdzie do państwa Lothrop?
— Choćby na rok cały!...
— Skoro panienka daje słowo, to już dobrze... Słowu panienki więcej wierzę, niż gdyby kto drugi przysięgał na Biblię.
Marya-Janina zarumieniła się bardzo ładnie, ja zaś postanawiając prowadzić naszą rozmowę przy drzwiach zamkniętych, pytam, czy je zamknąć pozwoli. Gdy przystała, zamknąwszy drzwi, mówię:
— Niechże panienka nie podniesie krzyku, usłyszawszy to, co jej powiem. Proszę siedzieć cichutko i przyjąć odważnie, po męzku, moje słowa, gdyż prawda, którą wyjawię, jest brzydka i ciężka do zniesienia, ale... prawda!
Czytając pytanie w oczach wystraszonej Maryi-Janiny, mówię:
— Ci stryjowie panienek nie są wcale stryjami; to para włóczęgów, oszustów, obieżyświatów. Uf! najgorsze już powiedziałem! Reszta niczem jest w porównaniu.
Aż się mieniła, słuchając, ale żem już przebrnął przez najgorsze, więc jadąc dalej, opowiedziałem jej wszystko od początku, to jest od spotkania owego gapia, oczekującego na parowiec, aż do chwili, gdy ona, stojąc we drzwiach, rzuciła się królowi na szyję. Ale gdym doszedł do tego, skoczyła z miejsca, jak oparzona, wołając z twarzą purpurową:
— A niegodziwiec! Ani minuty nie traćmy, ani sekundy. Zaraz się tu z nimi rozprawią: w smole wykąpią, w pierzu utarzają i do rzeki wrzucą obydwóch!