— E! niema o co pytać... Starsza panienka mówiła, że całą noc wszyscy przy niej siedzieli i że już nie przeżyje kilku godzin.
— No! patrzcie państwo! Cóż jej jest?
Nie mogąc wymyśleć czegoś lepszego, rzekłem:
— Skrofuły.
— Pleciesz! Przy chorych na skrofuły nikt nie siaduje w nocy.
— Dlaczego nie? A ja panience powiadam, że przy Hannie siedzieli wszyscy. To zupełnie inne skrofuły. Nowy jakiś gatunek, mówiła starsza panienka.
— Jakto, nowy gatunek?
— A tak, połączony z innemi chorobami!
— Z jakiemi?
— Spamiętać trudno: z odrą, z kokluszem, z różą, z trawiącą gorączką, z żółtą febrą, z zapaleniem mózgu i już sam nie wiem, z czem więcej.
— O mój Boże! I to wszystko skrofuły?
— Tak przynajmniej mówiła starsza panienka.
— No, więc dlaczegóż nazywają to skrofułami?
— Dlatego, że to są skrofuły. Od nich się wszystko zaczęło.
— To sensu niema. To tak samo, jak gdyby ktoś ma zapytanie, co się stało temu człowiekowi, który stłukłszy sobie palec u nogi, zażył potem trucizny, wpadł w studnię, kark skręcił, roztrzaskał czaszkę, otrzymał odpowiedź niedorzeczną: o stłuczonym palcu u nogi! Gdzież tu sens w tej odpowiedzi? Tak samo go niema, jak w twem gadaniu. Czy choroba Hanny zaraźliwa?
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.