z nich był doktor; drugim jakiś pan o przenikliwem spojrzeniu, ze staroświecką torbą w ręku krzyżowej roboty, świeżo przybyły na parowcu. Rozmawiał on półgłosem z nowym bratem, od czasu do czasu potakując mu głową i zerkając w stronę króla. Był to Lewi Bell, adwokat, który jakoby miał do Louisville pojechać. Nie śmiał się także barczysty, z prosta odziany mężczyzna, który uważnie wysłuchawszy nowego brata, pochłaniał teraz mowę króla.
Gdy król skończył, nieznajomy podszedł do niego i rzecze:
— Słuchajno, jeżeliś Harvey Wilks, to powiedz, kiedyś przyjechał?
— W przeddzień pogrzebu, drogi panie.
— O której godzinie?
— Wieczorem; na godzinę lub dwie przed zachodem.
— Czem przyjechałeś. Jak?
— Statkiem Zuzanna Powell, idącym z Cincinnati.
— Jakimże więc sposobem mogłeś być rano w Pint, gdzie cię widziano na łodzi?
— Nie byłem rano w Pint.
— To kłamstwo!
Kilku mężczyzn rzuciło się ku niemu z prośbą, żeby nie przemawiał w ten sposób do człowieka starego i kaznodziei.
— Co tam za kaznodzieja! oszust i kłamca. Tego właśnie ranka był w Pint. Przecież tam mieszkam, sami wiecie. Otóż mówię wam, że ja tam byłem i on tam był. Widziałem go na własne oczy. Przybył w łodzi w towarzystwie młodego chłopca.
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.