— Czy poznalibyście tego chłopca, Hines?
— Zdaje mi się, że tak, ale nie ręczę. Ale ot... ot on! on! tu stoi... Poznaję go jak najwyborniej.
Gdy wskazał na mnie, potem rzekł doktór:
— Sąsiedzi, nie wiem czy ci, którzy teraz przyjechali, są oszustami lub nie, jeżeli jednak niemi nie są, to jestem idyotą. Uważam też za obowiązek nasz pilnować, żeby się ztąd nie oddalali, dopóki nie wejrzymy w całą tę sprawę. Chodź ze mną, Hines, chodźcie i wy wszyscy. Zaprowadzimy tych ludzi do szynkowni i postawimy ich twarzą w twarz z tamtymi dwoma, a mniemam, że się czegoś dowiemy.
Tłumowi tylko w to graj, zwłaszcza, że przyjaciele króla spuścili nieco nos na kwintę. Ruszyliśmy więc wszyscy. Słońce miało się już ku zachodowi. Doktór wiódł mnie za rękę i chociaż nic mi złego nie robił, ale ręki mojej nie puszczał.
Weszliśmy wszyscy do ogromnej sali miejscowego hotelu, zapalono kilka świec i posłano po nowoprzybyłych. Doktor zagaił rzecz słowami:
— Nie chciałbym okazywać się zbyt surowym względem tych ludzi, ale pewien jestem, że są oszustami, a w takim razie mieć mogą wspólników, o których nic nie wiemy. Jeżeli zaś tak jest, to czy owi wspólnicy nie umknęli z owym workiem złota, zostawionym przez Piotra Wilks’a? Prawdopodnie tak. Jeżeli więc ci ludzie nie są oszustami, to nie powinni mieć nic przeciwko temu, żebyśmy posłali po te pieniądze i zatrzymali je u siebie, dopóki nie zostanie dowiedzione, kto jest prawowity ich właściciel. Mam słuszność, czy nie?
Jednogłośnie przyznano mu słuszność. Pomy-
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.