pisnął, ani mru-mru... I ja, głupiec, wierzyłem tej gadaninie... Teraz już rozumiem, dlaczego tak ci chodziło o pokrycie deficytu. Chciałeś wyciągnąć ze mnie wszystko, co do grosza, i wtedy dopiero dać drapaka.
Król, trochę jeszcze zasapany, odzywa się nieśmiało:
— Ale to ty, książę, powiedziałeś, że trzeba pokryć deficyt.
— Cicho bądź! Uszy mnie już bolą od słuchania twoich kłamstw... Dużoś na nich zarobił! Tamci odebrali wszystko swoje i jeszcze nasze w dodatku... na-sze wła-sne. Ruszaj spać i nie zawracaj mi głowy deficytami, bo tak się z tobą rozprawię, że mnie na całe życie popamiętasz!
Wsunął się więc król do budki i na pociechę wziął się do butelki. I książę też wziął się do swojej, tak, że za pół godziny mieli już obaj dobrze w głowie. W miarę, jak tracili przytomność, coraz czulsi byli dla siebie, aż wreszcie zasnęli w swoich objęciach. Okropnie się pokochali przy butelce, alem zauważył, że pomimo całej miłości, król pamięta o groźbie z powodu ukrycia worka w trumnie. I to prawdziwą było dla mnie pociechą. Ma się rozumieć, że gdy dobrze chrapać zacząli, opowiedziałem Jimowi wszyściuteńko.