ścia. Nareszcie, dawszy wszystkiemu za wygranę, leżeli po całych dniach na tratwie, nie mówiąc ani słowa, nie ruszajac się z miejsca po całych godzinach, chmurni i zrozpaczeni.
Po kilku dniach z innej widać strony wiatr na nich powiał, bo coraz częściej wsuwali się do budki i szeptali coś z sobą po kilka godzin, naradzając się w wielkim sekrecie. Jim i ja zaczynaliśmy uczuwać coś na kształt niepokoju; nie podobały nam się te narody. Baliśmy się tych szeptów, przypuszczając, że przy zmowie tak tajemniczej napewno zamyślają uczynić coś gorszego, niż wszystko, co dotąd czynili. Po długich domysłach przyszliśmy do przekonania, że układają, jakby się włamać do cudzego domu czy śpichlerza, sfałszować pieniądze, lub coś w tym rodzaju. Lękaliśmy się też bardzo, zdecydowani, za nic w świecie, nie mieć nic wspólnego z ich łajdactwami, a pozbyć ich się przy lada jakiej sposobności; niech tylko gdziekolwiek wysiądą, my w drogę i... bądźcie zdrowi! Tak też zrobiliśmy.
Pewnego dnia, raniutko, po ukryciu tratwy w zaroślach, o dwie mile od maleńkiej wioseczki nazwiskiem Pikesville, król wysiadł na brzeg i poszedł do wsi, zapowiadając nam, żebyśmy nie pokazywali się wcale, dopóki on niepowróci.
— Idę — rzekł — przewąchać, czy nie doszły tu słuchy o naszych przedstawieniach teatralnych.
A ja sobie myślę: „Aha! Idziesz przepatrzyć, gdzieby kogo okraść, a gdy wrócisz, to w głowę będziesz zachodził, gdzie jesteśmy: Jim, ja i tratwa. Odchodząc dodał, że jeżeli nie wróci przed południem, to
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.