znak dla księcia i dla mnie, że wszystko idzie dobrze, że mamy natychmiast iść do niego.
Zostaliśmy więc na tratwie. Książę kwaśny był czegoś i niespokojny, miejsca sobie znaleźć nie mogąc. „Oho! — myślę sobie — coś się gotuje.“ Rad więc byłem, że południe nadchodzi, a króla niema, przynajmniej będzie jakaś zmiana, a może i ta, najpożądańsza! Poszliśmy więc we dwóch z księciem na wieś i zaczęliśmy szukać naszego króla. Znajdujemy go wreszcie w jakimś mizernym szyneczku. Pijany, około niego gromada próżniaków, którzy go dla zabawy drażnią, a on im wymyśla, co ma siły, a ma jej niewiele, bo tak pijany, że się już na nogach trzymać nie może.
Książę, zobaczywszy to, zaczyna mu wymyślać od starych durniów, a tamten odcina się. Podczas kłótni zażartej wziąłem nogi za pas i co żywiej, jak ścigany zając, pędzę ku rzece, aby skorzystać ze sposobności i uwolnić się raz na zawsze od tych oszustów... No! — mówię sobie — niemało wody upłynie nim oni się z nami zobaczą. Dopadam wreszcie tratwy, zdyszany, uszczęśliwiony i krzyczę na całe gardło:
— Odwiązuj tratwę, Jim! Pozbyłem się ich nareszcie!
Ale nikt mi nie odpowiada, nikt nie wychodzi. Cóżby to znaczyć miało? Gdzie Jim? Jim’a niema! Wołam na niego raz, drugi, trzeci, biegam po lesie tam i napowrót, krzycząc zawzięcie, wszystko napróżno... Niema Jim’a, niema! Rzuciłem się więc na ziemię i płakać zacząłem, nie wiedząc, co począć. Nie mogłem jednak siedzieć bezczynnie. Zerwawszy
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/082
Ta strona została uwierzytelniona.