się, biegnę drogą, a wciąż myśląc, gdzie Jim’a szukać.
Wtem spotykam jakiegoś chłopca. Zapytuję go więc, czy nie spotkał murzyna, nie tutejszego, w zabawnem ubraniu?...
— Spotkałem.
— Gdzie? Zaraz gadaj gdzie?
— O dwie mile ztąd, nieopodal domu Silas’a Phelps. To zbiegły murzyn. Złapano go i zabrano. Szukasz go?
— Ani myślę. Parę godzin temu spotkałem go w lesie, groził mi, że wnętrzności ze mnie wyporze, jeśli śledzić go będę. Kazał mi położyć się i leżeć na miejscu nieruchomo. Musiałem go usłuchać, bom się bał.
— No, kiedy tak, to nie masz się czego obawiać, bo murzyn złapany. Z dalekich stron przyjść tu musiał?
— Dobrze się stało, że go ujęto!
— Ma się rozumieć. Dwieście dolarów nagrody weźmie ten, kto go odda w ręce władzy To tak, jak gdyby na drodze znalazł pieniądze.
— A jakże! Gdybym był większy, to wziąłbym nagrodę, bo ja go pierwszy zobaczyłem. Kto złapał murzyna?
— Stary jakiś, nietutejszy i prawo swoje do nagrody odstąpił za czterdzieści dolarów, bo powiada, że śpieszno mu odpłynąć dziś jeszcze i nie ma czasu czekać. Jak ci się to podoba? Żeby tak na mnie, tobym czekał choć siedem lat.
— O! i ja także. Ale kiedy tak tanio sprzedał
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/083
Ta strona została uwierzytelniona.