Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

I jakoś nie mogłem natrafić na tę racyę, z powodu której miałbym okazać się nieżyczliwym dla Jim’a Przeciwnie, wszystkie, które mi do głowy przychodziły, przemawiały za nim jedynie.
Przypominało mi się, jak odbywszy swoje godziny warty, zamiast mnie na zmianę zawołać, sam pozostawał, by mnie oszczędzić; jak się ucieszył, gdy rozłączeni podczas mgły, odzyskaliśmy siebie nawzajem, jak mnie witał serdecznie po mym powrocie, gdy on się ukrywał w trzęsawisku, a ja używałem wczasu i zabawy; jak mnie pieścił, nazywał „kochanym,“ „gołąbkiem,“ jak mi zawsze usługiwał, dogadzał; jak dobrym był dla mnie. A w samym końcu przypomniało mi się, żem go ocalił, wymyśliwszy ospę na pokładzie. Jak on mnie ściskał, nazywając swoim przyjacielem najlepszym i jedynym, bo wszak nikogo nie miał na świecie. I właśnie myśląc o tem, spojrzałem na ćwiartkę z paru wierszami do miss Watson.
Ciężka to była chwila. Wziąłem ową ćwiartkę i długi czas trzymałem ją w rękach, które jak liść mi drżały, bo teraz trzeba było na prawo, czy na lewo wybierać nieodwołalnie raz na zawsze. Po kilku minutach walki wewnętrznej rzekłem do siebie:
— No, stało się! Niech tam już idę do piekła!
I podarłem list na kawałki.
Straszno mi pomyśleć o tem, a cóż dopiero wymówić takie słowa, a jednak wyrzekłem je, wiedząc, że ich nie cofnę, że nawet o cofnięciu postanowienia myśleć nie będę. Wszystko, com już przemyślał, wyrzuciłem z głowy, powiedziałem sobie, że gdy niema na to rady, muszę powrócić do złego.