Dałem słowo, na co on znów:
— Właściciel folwarku nazwiskiem Silas Ph... — i nagle zamilkł. Miał widocznie zamiar powiedzieć prawdę, ale się wstrzymał, znów zaczął myśleć i już pewien byłem, że zamiar zmieni.
Jakoż tak było. Nie dowierzał mi i chciał się upewnić, że nie będę mu stawał na drodze przez trzy dni. Niebawem więc rzecze:
— Nabył go właściciel folwarku, nazwiskiem Abraham Foster, uważaj: Abraham G. Foster. Mieszka o czterdzieści mil ztąd, w głąb kraju, na drodze do Lafayette.
— Doskonale! — powiadam uradowany — za trzy dni będę już tam. Dziś wieczorem puszczam się w drogę.
— Nie nad wieczorem, ale natychmiast. Nie trać czasu, nie zwlekaj, nie bałamuć się w drodze: idź prosto przed siebie, a język trzymaj za zębami, bo inaczej będziesz miał ze mną do czynienia. Słyszysz, co mówię?
Tego mi tylko było potrzeba. Chciałem mieć ręce rozwiązane i swobodę wykonania swych planów
Poszedłem więc we wskazanym kierunku. Nie oglądając się, czułem, że książę mnie śledzi. Wywiodę ja cię w pole — myślałem w duchu. Nie zatrzymując się przez jakąś milę, zawróciłem w końcu i okrążając lasem poszedłem w stronę Phelps’a. Nie miałem bynajmniej zamiaru łamać danego słowa i wydawać oszustów w ręce władzy, ani też nie pozwoliłbym na to Jim’owi. O jedno mi tylko chodzi-
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.