Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

Coś w nim zepsutego być musiało, bo jęczał, skrzypiał, zgrzytał aż uszy bolały!
Idę prosto do kuchni, bez żadnego zamiaru wyraźnego, ufając tylko Opatrzności, która, jak zauważyłem, sama sobie pozostawiona, zawsze mi dobrze podpowiada.
Gdym był zaledwie o kilkanaście kroków od kuchni, jeden z psów, zbudzony memi krokami, podniósł się, przeciągnął i wpada na mnie a za nim, drugi, trzeci i cała zgraja.
Wkrótce podobny byłem do sztorcem stojącej osi, wokoło której kręcą się ruchome, kosmate szprychy. A zbiegało ich się coraz więcej: z za ogrodzenia, z rowu, z pod ścian, ze wszystkich kątów powyłaziło tego co niemiara, rozmaitego wzrostu, gatunku i szerści, lecz wszystkie jednakowo wściekłe, jakbym im, Bóg wie co uczynił.
Usłyszawszy to ujadanie, wybiegła z kuchni murzynka z wałkiem od ciasta w ręku: „A poszły! Poszedł, Tygrys! Leżeć, Plama! Poszły, psiska! Dam ja wam!“ Jednego psa wałkiem po grzbiecie, drugiego ręką za kark, trzeciego nogą gdzie popadło, aż odskoczyły wszystkie skomląc żałośnie. Po chwili połowa napastników powróciła, machając przyjacielsko ogonami i łasząc się do mnie. Zaraz też na poczekaniu nastąpiło przyjazne zbliżenie, bo tak w psie, jak i we mnie, niema ani krzty złości.
Za murzynką wybiegła z kuchni mała murzyneczka i dwóch mniejszych od niej chłopaczków; wszystko gołe, ręcznikami tylko przepasane, przyczepiło się do spódnicy matczynej i z za niej wychylając główki, przypatruje mi się ciekawie, jak to zwy-