spodziewaliśmy się ciebie lada chwila? Dlaczego się spóźniłeś? Może okręt...?
— Ta-ak, pro-oszę pani...
— Nie mów: proszę pani, mów: proszę cioci. Ciocia. Tak, ciocia Salcia. Więc rozbił się statek? czy na mieliźnie osiadł?
Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć, nie mając pojęcia, zkąd miał przybyć okręt oczekiwany, z góry rzeki, czy z dołu.
— E, mielizna to nic — odpowiedziałem po namyśle. — Nie przez nią straciliśmy tyle czasu. Gorszy był wypadek: kocioł nam pękł.
— Boże miłosierny! Pozabijał ludzi?
— Nie, nikogo; murzyna tylko zabił.
— Chwałaż Bogu. Wujaszek Silas codzień jeździł do miasta po ciebie. I teraz pojechał, godzinę temu, dwie może, lada chwila powróci. Możeś go nawet spotkał na drodze? Musiałeś spotkać: niemłody już człowiek, z długą...
— Nie, nie spotkałem nikogo, ciociu Salciu. Ponieważ parostatek przypłynął o świcie, przeto ja, zostawiwszy rzeczy na przystani, poszedłem przejść się trochę, nie chcąc tu przybyć zawcześnie.
— A komu kazałeś pilnować rzeczy?
— Nikomu.
— Cóżeś ty zrobił! Ukradną!
— Nie, ciociu, są w dobrem miejscu.
— Jakże się więc stało, że jadłeś tak rano gorące śniadanie?
Widząc, że lód podemną trzeszczeć zaczyna, brnę dalej:
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.