Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kapitan wziął mnie z sobą do oficerskiej jadalni i doskonałe miałem śniadanie.
Taki się czułem nieswój, żem nie mógł usiedzieć Ciągle zerkałem na dzieci, myśląc, że jeżeli mi się uda pomówić z niemi na stronie, to wyciągnę z nich gdzie jestem i jak się nazywam. Ale nie było sposobu; pani Phelps mówiła i mówiła bez ustanku. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach, gdym usłyszał.
— Ale my tu gawędzimy i gawędzimy, a nie powiedziałeś mi jeszcze ani słowa o swoich. Musisz powiedzieć o każdym zosobna wszystkie szczegóły, jak się mają, jak wyglądają, co robią, co ci kazali nam powiedzieć?... Wszystko mów, co ci na myśl przyjdzie!
Widzę, że ugrzązłem bez ratunku, że Opatrzność odstąpiła mnie już najzupełniej. Nie mając żadnego wyjścia już otwierałem usta, by wyznać prawdę, gdy „ciotka“ wpycha mnie gwałtem za łóżko i mówi:
— Idzie! Idzie! Schyl głowę... niżej... jeszcze... ot, tak! Teraz cię nie zobaczy... Nie odzywaj-że się i nie ruszaj... Zwiodę go... Dzieci, żebyście mi ani słowa nie mówiły.
— Masz tobie! — myślę — nowa bieda! — Ale cóż miałem robić? Trzeba się było schować i stać cicho w oczekiwaniu na piorun, który w końcu musiał uderzyć.
Raz tylko zerknąłem okiem w stronę drzwi i ujrzałem niemłodego już pana. „Ciocia“ zrywa się z miejsca, biegnie ku niemu i pyta:
— Cóż, przyjechał?