Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie — odpowiada małżonek.
— Wielki Boże! Cóż się z nim stać mogło?
— Nie mam pojęcia — odpowiada niemłody pan — i muszę przyznać, że zaczynam być bardzo niespokojny.
— Niespokojny! — podchwyciła ciocia. — Ja głowę też tracę... Musiał przyjechać... minąłeś się z nim na drodze... Pewna jestem, że tak... coś mi powiada, że przyjechał.
— Ależ, Salciu, nie mogłem się z nim minąć. Sama wiesz, że nie mogłem.
— Boże mój, Boże! Co na to powie moja siostra? Przyjechał, ręczę, że przyjechał. Minąłeś się z nim... Nie zauważyłeś...
— Nie męcz-że mnie, Salciu, i tak już zmęczony jestem niepokojem. Sam nie wiem, co mam o tem myśleć, co mam czynić... Jestem więcej niż niespokojny, jestem zmartwiony... Tak, zmartwiony... Niema wątpliwości, że nie przyjechał... Salciu... ciężko mi to powiedzieć... ale chyba z okrętem zdarzyło się jakie nieszczęście! Ach! to okropne!
— Silas! Silas! — przerwała mu „ciotka“ — spójrzno w okno! Kto to tam idzie drogą?
Pan domu poskoczył do okna, znajdującego się w głowach łóżka, z czego natychmiast skorzystała jego małżonka. Zbliżywszy się do mnie, ukrytego za kotarą w nogach łóżka, szybko szturchnęła mnie w ramię i pociągnęła za rękaw. Zrozumiałem, co to ma znaczyć, to też gdy „wujaszek Silas“, nic na drodze nie ujrzawszy, odwrócił się od okna, zobaczył przed sobą żonę, tak rozjaśnioną, jak dom,