Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie? Ponieważ jednak na to nie byłoby rady, przeto postanowiłem nadrabiać miną i wyjść na spotkanie Tomka.
Jakoż, otrzymawszy pozwolenie na wyjazd po rzeczy, które zostały na przystani, siadłem do lekkiego wózka — i pojechałem.





ROZDZIAŁ XI.

Nie konio — ale murzynokrady. — Gościnność Południowców. — „Ty, niegodziwy smarkaczu!” — W smole i w pierzu.

Ruszam tedy do miasta i w połowie drogi widzę nadjeżdżający wózek, a na nim... któżby inny, jak nie Tomek? Tomek Sawyer! On sam we własnej osobie. Przystanąłem, czekam aż się zrównamy i wołam: „Stój!“
Wózek staje, Tomek spostrzega mnie, roztwiera usta na oścież, jak wjazdową bramę, i już ich potem nie zamyka. Parę razy z trudem przełyka ślinę, jak ktoś, komu w gardle zaschło, poczem odzywa się:
— Ja... ja ci nigdy nie zrobiłem nic złego... Sam wiesz, że nie! Więc czemu... czemu powracasz z... tamtego... z tamtego świata i do mnie przychodzisz?
A ja mu na to: