Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

wózek, poczem rozjechaliśmy się, każdy w swoją stronę. Taki byłem uradowany i tyle myśli cisnęło mi się do głowy, że na śmierć zapomniawszy jechać wolno, przybyłem do domu za wcześnie. Wujaszek, stojąc we drzwiach, powiada:
— No, no! Cud prawdziwy! Ktoby się był spodziewał, że ta klacz dokaże takiej sztuki. Na wyścigach biegać by mogła! Żeby choć jeden włosek miała mokry, a to nic — ani kropli potu! Nigdy nie myślałem, żeby tak znakomicie chodziła! O! teraz daję słowo, nie wziąłbym za nią stu dolarów, gdy pierwej byłbym ją oddał za piętnaście, przekonany, że i tego nie warta.
I na tem się skończyło. Poczciwy to był z kościami człowiek, dobroduszny, łagodny, nigdy nikogo o złe nie podejrzywał. Niema w tem zresztą nic dziwnego, bo wujaszek Silas nietylko był dzierżawcą, ale jeszcze pełnił obowiązki duszpasterza Na granicy jego folwarku stał mały kościołek drewniany, własnym jego kosztem zbudowany, a obok szkoła, również z jego ofiary wzniesiona, w której nauczał religii, nie biorąc za naukę i za posługi religijne ani grosza, chociaż dobrze uczył i dobre miewał kazania. Na całem Południu pełno jest podobnych jemu dzierżawców, którzy z jednaką gorliwością oddają się gospodarstwu i służbie Bożej.
W dobre pół godziny po mojem przybyciu zajeżdża przed bramę frontową wózek Toma. Ciocia Salcia spojrzała przez okno i powiada:
— Ktoś przyjechał! Ciekawam, kto to taki.. Hm! ktoś nieznajomy... Jimmy (jedno z dzieci) po-