Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

wiedz Lizie, żeby dodała nakrycie i niech przyśpieszą obiad.
Rzucili się wszyscy do drzwi głównych, boć przecie nie co roku przybywa ktoś nieznajomy w gościnę, musi więc wzbudzać zajęcie — daleko żywsze od żółtej febry, która tam dziś wybucha, gdzie wczoraj jeszcze wszyscy byli zdrowi. Tomek, przeszedłszy bramę, kroczył dziedzińcem ku domowi, gdy wózek, którym przyjechał, potoczył się z powrotem drogą ku wiosce. Tomek miał na sobie odświętne ubranie, a przed sobą nas wszystkich, jako widzów, to właśnie, za czem przepadał. Umiejąc sobie ton nadać, kroczył spokojny i pewny siebie, jak kozioł, a stanąwszy przed nami, uchylił kapelusza tak wytwornie i zręcznie, jakby to było wieko pudełka z motylami, których lękał się spłoszyć.
— Wszak pana Archibalda Nichols mam przed sobą? — zapytuje.
— Nie, mój chłopcze — odpowiada gospodarz domu — przykro mi bardzo, ale twój woźnica oszukał cię. Pan Nichols mieszka o trzy mile dalej. Prosimy cię jednak, prosimy.
Tomek, spoglądając przez ramię po za siebie, na widok oddalającego się wózka, powiada:
— Za daleko odjechał. Nie usłyszy, choćbym i wołał.
— Odjechał, synu, odjechał. Niema rady, musisz z nami zjeść obiad, a potem pomyślimy, jakby cię odwieźć do Nicholsa.
— O, nie, dziękuję. Nie mogę robić państwu tyle kłopotu. Doprawdy, nie mogę. Pójdę pieszo. Trzy mile, to niedaleko.